fbpx Skip to main content

Szpital Karowa – opinie o porodzie

Szpital Kliniczny im. Księżnej Mazowieckiej znajduje się w Warszawie przy ul. Karowej 2. Posiada 3 poziom referencyjności, czyli najwyższy w zakresie specjalistycznej opieki. W ramach szpitala funkcjonują trzy kliniki Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w których pacjentki znajdują opiekę z zakresu położnictwa i ginekologii, endokrynologii oraz neonatologii i intensywnej opieki noworodka. Tu funkcjonuje też m.in. odpłatna poradnia laktacyjna oraz szkoła rodzenia.

Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej – ul. Karowa 2 Warszawa

 

Poród w szpitalu Karowa odbywa się w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Skorzystasz tu z możliwości porodu rodzinnego, czyli z osobą towarzyszącą. Na bloku porodowym szpitala Karowa znajduje 5 jednoosobowych sal porodowych i każda posiada klimatyzację, a także mobilne KTG. Na każdej sali jest też stanowisko noworodkowe, które posiada specjalistyczny sprzęt pozwalający na profesjonalną opiekę nad nowonarodzonym dzieckiem. Pacjentki mogą skorzystać z wielu metod łagodzenia bólu porodowego. To m.in. aromaterapia, worek sako, prysznic, możliwość przybierania dogodnych pozycji na piłce, czy korzystanie z aparatu TENS dostępnego na oddziale. Na życzenie podawane jest też znieczulenie farmakologiczne tj. znieczulenie zewnątrzoponowe lub gaz wziewny Entonox. Po porodzie, jeśli nie pojawiają się przeciwwskazania zdrowotne ze strony matki lub noworodka, dziecko można kangurować w kontakcie skóra do skóry przez 2 godziny i wtedy po raz pierwszy przystawić je do piersi. Ponadto szpital oferuje komercyjną możliwość skorzystania z usługi indywidualnej położnej przy porodzie, a także wykupienia dodatkowej opieki pielęgnacyjnej po cięciu cesarskim.

Adres:
ul. Karowa 2

    Opinie

    Pokaż opinie dla szpitala:
    Jednazmam
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Opieka w trakcie porodu i na oddziale położniczym bardzo dobra. Super opcją są sale rodzinne. Dostępne różne diety. Na izbie przyjęć bardzo miło i sprawnie, chociaż lekarka nie udowodniła konieczności wywołania porodu, więc został niesmak wymuszania go na siłę. Sam poród okej, mogę przyczepić się do braku TENSa, ale to niuans, z ważniejszych rzeczy wszystko zależy kto ma akurat zmiane - byli bardziej i mniej empatyczni i szczegółowi lekarze, bardziej i mniej troskliwe położne. Jednak moje potrzeby były spełnione, mimo że poród był powiklany. Natomiast mało komfortowe na pewno są sale poporodowe, gdzie leży się w 2 osoby i jest 1 łazienka na 2 pokoje - do przemyślenia czy komuś to pasuje przy tak małym metrażu pokoiku. Po porodzie dostępny fizjoterapeuta, logopeda, psycholog, wszyscy bardzo pomocni i z sercem. Dziecko ma robione mnóstwo niezbędnych badań, także ogromny plus za to. Generalnie polecam, ja bym wróciła, zwłaszcza w przypadku jakichkolwiek problemów w ciąży - szpital ma świetnych specjalistów.
    Data: 09/01/2024

    D
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Rodziłam w październiku 2023. Zacznę od tego, że oddział patologii otrzymałby ode mnie max gwiazdek, za to poporodowy zero. Bardzo polecam patologię ciąży na Karowej. Położne przekochane i bardzo pomocne, cała obsługa zresztą też. Czysto, przyjemnie, bardzo dobrze wspominam czas na patologii. Zupełnie inaczej niż opiekę poporodową. Po cięciu cesarskim pomoc mamom wręcz zerowa. Stękasz, ledwo się podnosisz i zasuwasz ze wszystkim sama. O wszystko trzeba się uprosić. Nawet mamy, których to była pierwsza ciąża i cc nie otrzymywały należytej pomocy i zainteresowania - miałam taką na sali. Pierwszy dzień po cięciu ledwo można samemu chodzić i się zginać, ale kogo to obchodzi. Miejsca w sali rodzinnej podłatwiane. Wspominałam codziennie za każdym razem innej położnej, że jeśli się zwolni, bardzo proszę o nas pamiętać i co? Kiedy się w którejś dobie po porodzie w końcu zwolniła jedna taka sala, jedna z pielęgniarek powiedziała, że już obiecała komuś. Także nieważne jak daleko mieszkacie, jak bardzo nieodkładane jest dziecko, ważne jest to, czy macie "załatwione" czy nie. Jedyna zaangażowana tam pielęgniarka to pani od laktacji. Po prośbach o konsultacje rzeczywiście zainteresowała się i próbowała pomagać. Co do lekarzy nie powiem złego słowa.
    Data: 04/11/2023

    Mama
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Oddział patologii ciąży należy ozłocić. Położne tam są przekochane. To jedyne pozytywne wspomnienie po pobycie na Karowej. Pomoc poporodowa, po cc, żadna. Jedynie pani od laktacji poproszona o pomoc takowej udzieliła. Dzień po cięciu, kiedy sama ledwo się zginasz, musisz ogarniać wszystko, panie spędzają miło czas w swoim pokoju. Sale rodzinne po porodzie są dla "wybranych". Nieważne jak nieodkładane masz dziecko, ile dni prosisz o taki pokój, jak daleko mieszkasz, finalnie okazuje się, że "już został obiecany innej pani". Na sali miałam dziewczynę po pierwszym porodzie, w dodatku cc, pomoc - oczywiście żadna. Nie polecam Karowej!
    Data: 04/11/2023

    K
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Polecam, rodziłam w lipcu 2023. Wszystko było w porządku - od izby przyjęć, przez krótki pobyt na patologii, po poród i opiekę poporodową. Na każdym etapie byłam o wszystkim informowana i czułam, że jestem w dobrych rękach, co było dla mnie szczególnie ważne przy ciąży z powikłaniami. Sale poporodowe może nie są najnowsze i najbardziej komfortowe, ale na dwudniowy pobyt wystarczające. Posiłki mogłyby być większe, ale to też już szczegóły.
    Data: 30/10/2023

    Ola
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Na izbie przyjęć lekarz frustrat wyładowywał na wszystkich emocje. Później zastępca ordynatora nakrzyczał na mnie, że miałam czelność prowadzić ciążę u dwóch lekarzy, nie podobały mi się "moje dokumenty" podważał opinie innych lekarzy, był bardzo niemiły. Po CC opieka na kolejny dzień zerowa. Tego przycisku do wzywania pielęgniarek się nie przyciska .... Usłyszałam 10 h po porodzie CC. Później zero pomocy przy noworodku. Nie mogłam się ruszyć, a nie było nikogo do pomocy. Gdy raz poprosiłam o pomoc w przystawieniu dziecka usłyszałam tylko tyle, że najpierw trzeba je uspokoić. Porażka goni porażkę w tym szpitalu i to opinia większości dziewczyn na sali poporodowej.
    Data: 17/09/2023

    Justyna
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Nie najlepiej wspominam pobyt w tym szpitalu i uczulam inne kobiety żeby zwracały uwagę na poród po terminie . Trafiłam do tego szpitala w terminie porodu ze skurczami które ustąpiły i zostałam przeniesiona na patologie .Lekarze tak mnie przetrzymali, że urodziłam po dwóch tygodniach , miałam już wody zielone i tego nie mogę im darować , parametry dziecka spadały. Trafiłam szybko na stół ,gdzie skończyło to się cesarką, a mogło być inaczej gdyby lekarze lepiej mną się zajęli . Synek miał problemy z oddychaniem . Lekarze na oddziale noworodków bardzo dobrze się nim zajęli . Jedyna pozytywna rzecz w tym szpitalu. Gdybym miała jeszcze raz rodzic to nigdy na KAROWEJ !!!!!!!!
    Data: 25/07/2023

    Ilona
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    W szpitalu przy ul. Karowej rodziłam w 2021r. Był to mój pierwszy poród. To, co wydarzyło się podczas mojego porodu nigdy nie powinno mieć miejsca. Zacznę od początku... do szpitala przyjechałam ze skurczami co 5 minut. Po badaniu trafiłam na porodówkę. Miałam wykupioną położną, której nie było na miejscu ale bez problemu dojechała do szpitala w przeciągu 2h. Niestety, kiedy na nią czekałam na porodówce nikt się mną nie interesował, leżałam na wpół naga na łóżku i nikt nie przyniósł mi nawet okrycia! Bóle stawały się coraz silniejsze, prosiłam o znieczulenie ale był problem z anestezjologiem. Ale pojawił się lekarz z papierkami do wypełnienia, min zgodą na napięcie krocza. Kiedy ból był już nie do wytrzymania a ja traciłam przytomność moja położna poszła szukać anestezjologa. Dostałam znieczulenie ze stwierdzeniem: ,,ma Pani 45 min na urodzenie dziecka, później już Pani znieczulenia nie dostanie". Odeszły mi wody, były koloru zielonego, natychmiast przyszedł lekarz i przeciął mi krocze, bez jakiejkolwiek informacji, bez uprzedzenia, 0 wyjaśnień! Syn urodził się 2 parcia po nacięciu! Syn urodził się malutki, nie było zagrożenia pęknięcia pochwy. Lekarz zszywał mnie razem ze studentką. W pewnym momencie pozwolił jej na zszywanie mojego krocza. Po zakończeniu stwierdziła: ,,nie wyszło mi, ale wkońcu to mój pierwszy raz" a On przytaknął. Wtedy się popłakałam, powiedziałam do męża, że poszyli mnie jak lalkę 🙁 kiedy zeszło mi znieczulenie czułam ból w pochwie, poprosiłam męża żeby wziął od położnej środki przeciwbólowe. Kiedy przyszła położna zbadała mnie i okazało się, że zostałam źle zszyta. W środku zrobił się krwiak, który się powiększał! Mąż został natychmiastowo wyproszony z dzidziusiem na korytarz. Nie wiedział co się dzieje, widział tylko jak z mojego pokoju wybiega i wbiega personel. Ja zostałam znieczulona ogólnie i została przeprowadzona operacja. Zakończyło się to 14-ma szwami i informacją, że mam szczęście, że zostało to wykryte od razu. Po przeniesieniu do pokoju z dzidziusiem, nie ma żadnej opieki. Położne nie były u mnie ani razu. Wręcz przeciwnie były zle kiedy się je o coś pytało. Dziecko przepłakało mi całą noc, wydawało mi się, że nie mam pokarmu i pewnie jest głodne więc poszłam do położnych. Te kazały mi wystawić pierś, po czym mi ją mocno scisneły i stwierdziły, że mleko jest, więc w czym mam problem. Antybiotyki podawane dożylnie, mimo próśb o zmianę ręki były podawane bardzo boleśnie. Miałam wrażenie, że wręcz sprawiało to przyjemność położnej, która to wykonywała. Ogólnie te dni w szpitalu były dla mnie tragiczne. Skończyłam z depresją poporodową, lękiem i brakiem czucia w pochwie po stronie nacięcia.Kobitki unikajcie tego szpitala!!!
    Data: 16/07/2023

    Dominika
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Zbierałam się żeby napisać tą opinię 3 razy i za każdym razem się poddawałam. Od porodu minęło 1.5 roku a trauma pozostała. Do szpitala trafiłam po odejściu wód płodowych o godzinie 11 bez żadnej akcji porodowej. Zero skurczy własnych. Przyjęto mnie na oddział dość sprawnie sala jednoosobowa. Ciągle zmieniały się położne. Przez błąd lekarza do porodu przyjmowałam acard i nie miałam możliwości skorzystania ze znieczulenia poinformowała mnie o tym dopiero któraś położna. Pakowano we mnie oksytoccyne do godziny 18. Rozpoczęły się skurcze. Cały poród pod ktg. Był problem z tym żebym mogła pójść do toalety. Przez cały poród pozwolono mi dwa razy, a urodziłam dopiero o 2 w nocy. Mogłam korzystać z gazu ale same położne nie do końca wiedziały czy aparat działa prawidłowo. Koniec końców lepiej było bez. Gdyby nie mąż to nie miałby kto mi podać szklanki wody. Jedyna pomoc to piłka która nie była dostosowana do wagi oraz była słabo napompowana. Pozwolono mi stać na 1 metrze kwadratowym bo cały czas ktg. Na pytanie czy mogę iść pod prysznic usłyszałam że chyba zwariowałam. Oddział był przepełniony najwieksza sala porodowa była zbiorczą sala poporodową. Około godziny 24 dziecku spadło tętno. Akurat stałam na tym moim metrze kwadratowym kiedy przyszła pani doktor i z wejścia zwróciła uwagę na moje za wysokie BMI. Powiedziała żebym szybciej się ruszała a nie tak ślamazarnie. Poinformowano mnie ze jeżeli jeszcze raz dziecku spadnie tętno będzie konieczna cesarka w pełnym znieczuleniu. Ja się o te cesarkę modliłam. Chciałam żeby wszystko się już skończyło. Widząc moje cierpienie zaproponowano mi leki opioidowe i zaznaczono ze może dojść do uszkodzenia dróg oddechowych dziecka. Super propozycją dla kobiety, która w niewyobrażalnym bólu musi podjąć taka decyzję. Odmówiłam. Po Około kolejnych dwóch godzinach bol już był tak nie do zniesienia (słyszała mnie chyba całą Warszawa) ze mąż poszedł po położną i poprosił o te leki opioidowe. Na całe szczęście bo położna chciała mnie zbadać a rozwarcie było już 8 cm. W kilka minut pokój wypełnił się ludźmi. Nie było nawet mowy o jakiejkolwiek ochronie krocza. Ze stresu wstrzymały mi się na dłuższą chwilę skurcze bo położna nacinała mi krocze dwukrotnie. Nacięcie goilam kolejne dwa miesiące. Dziecko na całe szczęście zdrowe i to jedyny plus tego całego pobytu w szpitalu na Karowej. Położono mnie na prowizorycznej sali "poporodowej" na porodówce bez łazienki. Dodam że to mój pierwszy poród. Rano na obchodzie poprosiłam położna żeby pokazała mi jak poprawnie wywinąć pieluszkę do kikuta pępowinowego. To usłyszałam że nigdy nie widziała żeby ktoś był taki nieporadny. Bardzo miłe słowa przy innych mamach na sali które rodziły któreś dziecko z kolei. Całe szczęście laktacja i karmienie piersia przyszły jakoś naturalnie więc nie musiałam korzystać z usług równie przejętej swoją pracą pani. Maluszek szybko przybierał na wadze więc wyszłam w 2 dobie. Z plusów to młode położne i neonatolodzy. To anioły nie ludzie. Miejacy jeszcze serce do zawodu. Piszę "jeszcze" bo patrząc na stara gwardie mam wątpliwości czy będzie tak dalej. Mam nadzieję że jestem jakimś osobnym nadwrażliwym przypadkiem i że nikt szczególnie w tych czasach nie przeżyje takiej traumy. Do dziś trudno mi nawet o tych kilku dniach rozmawiać a rozmowy o kolejnych dzieciach odkładam na później. Ściskam wszystkie mamy z podobnymi przeżyciami ❤️
    Data: 20/06/2023

    Ula
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Poród "na karowej" oceniam 10/10 bo odczarował traumę, którą miałam po pierwszym porodzie w Sw Zofii. Karowa od wejścia była super - izba przyjęć nowa, czysta,trafiłam akurat na czas kiedy nie było innych pacjentek. Sprawnie zostałam przyjęta na oddział gdzie przydzielono mi indywidualną salę. Pokój był ładny i czysty. Jeśli chodzi o położne i lekarzy to anioły. Byłam pod stałą kontrolą, na bieżąco monitorowali postępy, ciągły zapis ktg, lekarz regularnie przychodził na badanie. Przez cały czas czułam się bezpiecznie, zaopiekowana na 150%. Po porodzie kangurowalam dziecko przez 2h, a później zostałam przewieziona do sali poporodowej. Tam też opieka była świetna, no i gwóźdź programu - jedzenie. Spodziewałam się szpitalnego syfu więc miałam ze sobą całą walizkę prowiantu, a tu mile zaskoczenie! Catering był świetny, swiezy, bardzo smaczny. Nie ruszyłam NIC z moich zapasów. Polecam wszystkim poród na Karowej!
    Data: 05/06/2023

    Paulina
    Szpital: Szpital Kliniczny im. Ks. Anny Mazowieckiej (ul. Karowa 2)
    Ocena:
    Opinia:
    Urodziłam w powyższym szpitalu syna w dniu 04.02.2023 r. Wybrałam tę placówkę ze względu na fakt, iż pracuje tam lekarz, u którego prowadziłam ciążę. Sam blok porodowy oceniam bardzo dobrze, trafiłam na cudowną położną - Panią Małgorzatę Tomczak, która bardzo mi pomagała i robiła wszystko, abym urodziła. Po 18 godzinach porodu zostałam jednak zabrana na cięcie cesarskie (na co złożyło się wiele czynników, w tym 15 dni po terminie, zły zapis ktg, zielone wody). Odbyło się ono w znieczuleniu ogólnym ze względu na problemy z podaniem innej formy znieczulenia, więc o jego przebiegu nie mogę niestety nic powiedzieć. Na sali pooperacyjnej również czułam się bardzo zaopiekowana. W nocy dyżur miała Pani Jolanta Koper i bardzo się mną opiekowała - rozmawiała, myła, odciągała siarę, zmieniała pościel. Kilka razy była też przy mnie Pani Anestezjolog i pytała jak się czuję. Jedyną uwagę, jaką mogę mieć na tym etapie, jest brak pomocy przy pionizacji - miała ona miejsce rano i zajmowała się mną już inna położna, która jedynie obniżyła mi łóżko i kazała podnieść się w swoim tempie, a dwie kolejne z oddziału położniczo-noworodkowego podstawiły mi jedynie wózek inwalidzki i kazały się na niego samodzielnie przesiąść. Po przewiezieniu na ww. oddział, sama też zostałam wysłana do łazienki, aby wziąć prysznic. Właściwie nawet do tego nie miałabym uwag, gdyż był to mój pierwszy poród i myślałam, że ten proces tak ma wyglądać, jednak z rozmowy ze znajomymi wynika, iż w innych szpitalach położne pomagają w tych czynnościach od A do Z. Miałam też wrażenie, że dziewczyny, które trafiły do mojej sali po cesarskich cięciach, były pod tym względem bardziej zaopiekowane. Ogólnie jednak sam przebieg porodu oceniam dobrze i gdyby tylko na tym miało się skończyć, wybrałabym ten szpital ponownie. Problem polega jednak na tym, iż przed porodem spędziłam tydzień na oddziale patologii ciąży, a po porodzie przez kilka dni mój syn przebywał na oddziale patologii noworodka - tutaj muszę niestety przyznać, że te dwa oddziały to prawdziwa "patologia". Termin porodu miałam wyznaczony na 20 stycznia i zgodnie z przyjętą przez szpital procedurą, zgłosiłam się 10 dni później, tj. 30 stycznia, na czczo i z samego rana celem wywołania porodu. Na Izbie Przyjęć zostałam podpięta pod KTG i zbadana ginekologicznie na fotelu, po czym odesłano mnie na oddział patologii ciąży. Tam otrzymałam od położnej informację, że prawdopodobnie zostanie mi podana oksytocyna, ale o tym zdecyduje lekarz. Zostałam ponownie podpięta pod KTG i zabrana na badanie USG. Kolejne badanie ginekologiczne na fotelu miało miejsce ok. godz. 12:00 i dowiedziałam się od wykonującej je lekarki - dr Malinowskiej, że mam rozwarcie na 1 palec, więc będę badana na fotelu CO DWA DNI, a tymczasem pozostaję na oddziale i będę leżeć do skutku, aż zacznę sama rodzić. Trzy razy pytałam czy ta Pani na pewno się nie pomyliła, bo nie mogłam w to uwierzyć. Nie rozumiem też, w jakim celu do tej godziny byłam trzymana na czczo, skoro nie planowano wobec mnie niczego. O tym, że nastąpił "samoistny test oksytocynowy" dowiedziałam się sama - z dokumentacji, którą trzymałam w ręce, czekając, aż położna odbierze mnie z gabinetu do badań USG. Musiałam dopiero wypytać inną położną, żeby dowiedzieć się, na czym to polega i że na KTG piszą się skurcze, bo niestety ich nie czułam. Zgodnie z obietnicą, kolejne badanie ginekologiczne zostało wykonane dwa dni później, tj. we środę (01.02) przez inną lekarkę (w dokumentacji medycznej wskazana jest tego dnia również dr Malinowska, jednak ona tylko siedziała na fotelu i się przyglądała). Przebieg tego badania pozostawił wiele do życzenia, a Pani, która je wykonała, na pewno nie posiada ludzkich uczuć - ból był nie do zniesienia. Pomijając brak jakiegokolwiek podejścia przy badaniu palcami i wkładanie ich na siłę, zastosowany został chyba największy wziernik dostępny w sali. Z bólu płakałam i prosiłam, żeby zrobili mi CC, bo nie zniosę tego dłużej, na co szanowna pani lekarka powiedziała, że jeżeli dzieje mi się taka krzywda, to mogę wyjść na żądanie, bo nikt mnie tutaj na siłę nie trzyma. Dodam, że byłam już wtedy 12 dni po terminie. Zeszłam z fotela cała się trzęsąc. Obecna przy badaniu położna, widząc natomiast, że spaceruję korytarzem i płaczę, stwierdziła, że "może nie jestem gotowa na pobyt w szpitalu i powinnam wrócić do domu i że przecież nie każe mi się bzyknąć z mężem, żeby przyspieszyć poród, bo tutaj nie ma do tego warunków". Nie znam niestety nazwisk, jednak lekarka, która wykonała badanie, raczej jest znana ze swojej znieczulicy, gdyż podczas rozmowy z położną oddziałową i po opisaniu sytuacji, zostałam zapytana czy ta Pani "ma krótkie włosy i nosi okulary". Kolejne badanie zostało wykonane w piątek (03.02) przez Panią Barbarę Zaleśkiewicz. Siadając na fotelu, zupełnie niezłośliwie powiedziałam, że boję się na niego wchodzić, bo te badania nie są przyjemne, na co szanowna pani bardzo się oburzyła, mówiąc: "to pani chce urodzić? i jeszcze pani chce, żeby było przyjemnie?". Samo badanie przebiegło nawet znośnie i można było je wytrzymać, trwało też bardzo długo, gdyż lekarka chciała coś "oderwać". Tego dnia również byłam na czczo i oczekiwałam, że w końcu zostaną podjęte jakieś decyzje. Na obchodzie usłyszałam jednak, że jestem 12 dni po terminie, więc wywołanie rozpocznie się w poniedziałek. Musiałam się wykłócać, że jestem 14 dni po terminie, jednak dr Dorota Prządka-Rabaniuk stwierdziła, że mój lekarz musiał się pomylić i wyliczyć termin w aplikacji, a one liczą jakąś starą metodą, która się sprawdza i według nich termin wypadał na 22 stycznia. Tutaj warto nadmienić, że na bloku porodowym określono termin na 20 stycznia (tak samo jak mój lekarz prowadzący). Jak więc widać, każdy oddział określa termin po swojemu. Dodatkowo, co jest bardzo ciekawe, termin 22 stycznia wskazany przez dr Rabaniuk nie został wpisany w żadnym miejscu w dokumentacji medycznej jak uparcie twierdziła. Nie rozumiem więc, dlaczego zostało wstrzymane wywołanie porodu i na co ta Pani czekała, skoro nie było postępu. Nie jest również prawdą - jak wskazano w dokumentacji medycznej - iż o preindukcji w niedzielę (06.02) zdecydowano po obchodzie z dr Czajkowskim. Obchód ten się nie odbył - tego dnia były u mnie wyłącznie dr Rabaniuk i Pani Zaleśkiewicz. Poinformowały, że w niedzielę będę miała założony cewnik foleya, a w poniedziałek podadzą mi oksytocynę. Ostatecznie jednak i na całe szczęście, zaczęłam w nocy sama rodzić i zostałam przewieziona na blok porodowy. Szczęście w nieszczęściu, gdyż miałam zielone wody, więc nie chcę wyobrażać sobie finału tego porodu, gdybym została na oddziale przez cały weekend. Podczas cesarskiego cięcia, syn zachłysnął się wodami i trafił na oddział patologii noworodka - tutaj zaczyna się kolejna historia, która wykończyła mnie psychicznie: 1. lekarzem prowadzącym mojego dziecka codziennie była inna osoba. W poniedziałek (06.02) rozmawiałam z lekarką, która rozpisała antybiotykoterapię (dr Seliga), jednak na drugi dzień otrzymałam od niej informację, iż nie może mi przekazać żadnych szczegółów, gdyż nie zajmuje się już moim dzieckiem. Tego dnia miałam kontaktować się z dr Fiałkowską. Próbowałam to zrobić, jednak bezskutecznie - raz zostałam odesłana, bo Pani dr nie miała czasu i kazano mi wrócić za godzinę. Po godzinie okazało się, że Pani dr znów nie ma czasu - znów miałam wrócić za godzinę. Po kolejnej godzinie okazało się, że Pani dr już poszła do domu. Moje dziecko było więc trzecią dobę na odrębnym oddziale, a ja nie miałam żadnych informacji na temat jego stanu zdrowia. W międzyczasie siedząc przy jego łóżeczku, usłyszałam jak jedna z Pań (jak się okazało - Pani jest lekarzem - bez specjalizacji i nazywa się Gabriela Szczodry) zapytała za moimi plecami: "który to ten z bradykardią". W tym momencie wszystkie położne spojrzały na mnie i zaczęły między sobą komentować moje dziecko, szepcząc i sprawdzając czy przypadkiem nie słyszę. Pojawiły się między innymi komentarze takie jak: "tak późno urodzony, skończony 42 tydzień i on nie potrafi ze smoczka ciągnąć". Zrobiło mi się w tamtym momencie tak potwornie przykro, że zwyczajnie rozpłakałam się przy dziecku. Prosto stamtąd poszłam do gabinetu neonatologów (jeszcze nie wiedziałam wtedy, że dr Fiałkowska poszła już do domu) i trafiłam na wspomnianą wyżej Panią Gabrielę. Pani ta była kompletnie oderwana od rzeczywistości. Najpierw powiedziała, że syn dzień wcześniej zaczął antybiotyk, a zazwyczaj podają go przez 5 dni, na co odpowiedziałam, że słyszę o tym antybiotyku odkąd się urodził. Inna Pani stwierdziła, że dostaje go już czwartą dobę, więc ta powiedziała, że jednak jutro kończy. Nie wiedziałam więc, kiedy zaczyna, a kiedy kończy. Próbując dowiedzieć się czegoś więcej o jego stanie zdrowia, Pani Gabriela wielce się oburzyła i zapytała "co jeszcze chciałabym wiedzieć". Zwróciłam jej uwagę i powiedziałam, że nie życzę sobie takich sytuacji, jaka miała miejsce na oddziale i jeżeli chce coś powiedzieć na temat mojego dziecka, to żeby mówiła tak, abym to słyszała, albo nie zaczynała przy mnie tematu. Dodałam też, że przyjdę jutro i porozmawiam z lekarzem, na co Pani Gabriela mocno się zbulwersowała, że przecież "ona jest lekarzem". To był jej największy problem. Informację o stanie zdrowia syna uzyskałam dopiero we środę (07.02), po interwencji Pani dr Dobrowolskiej - ginekolog z oddziału położniczego, której opowiedziałam o całej sytuacji i która przeprosiła mnie za zajście. Wtedy też dopiero dowiedziałam się, że syn przechodzi zapalenie płuc - wcześniej słyszałam tylko o stanach zapalnych. Niektórych informacji, na przykład o tym, że były wykonane badania słuchu, czy że syn miał żółtaczkę, dowiedziałam się dopiero z wypisu. Nadmienię tutaj, że informacji udzieliła mi kolejna lekarka prowadząca - już trzecia. 2. wspomniałam wcześniej o komentarzach dotyczących braku umiejętności jedzenia ze smoczka przez syna. Zarówno ja, jak i mój mąż, mieliśmy okazję zobaczyć, jak wygląda karmienie. Zostałam poproszona o przystawienie syna do piersi dopiero we środę (07.02). Trwało to jednak około 5 minut, gdyż położne stwierdziły, że jest to już za długo. Wręczyły mi do ręki butelkę z gotową mieszanką i kazały go dokarmić (bo już było pół do pierwszej), ale po dwóch minutach zabrały dziecko, bo dokarmią je szybciej. Po kolejnych dwóch minutach doszły do wniosku, że podłączą sondę, bo on i tak nie zje. Neonatolog w rozmowie ze mną przyznała, że położne wielokrotnie przesadzają z podłączaniem sondy. W ten sposób mój syn był do niej podłączony ciągle, a dziwnym trafem - jadł bez problemu, jak już trafił do mnie na oddział i położne z mojego oddziału nie miały zastrzeżeń. Tego samego dnia, w którym pierwszy raz przystawiłam syna do piersi, zostałam poproszona o ustalenie z położnymi z nocnej zmiany, kiedy mam przychodzić na karmienia. Nie udało mi się to, gdyż przed 20:00 przyniosłam dla syna ubranka na zmianę i zostałam przez jedną z położnych wyproszona w trybie natychmiastowym, bo właśnie odbywała się wieczorna toaletka, przy której nie wolno mi było przebywać. Próba zapytania o karmienie została przerwana w połowie zdania. Na tym więc też zakończyło się moje karmienie piersią. Finalnie syn otrzymuje mleko modyfikowane, gdyż nie udało mi się rozkręcić laktacji (jak przyznały położne z mojego oddziału - ze stresu). 3. oprócz toaletki wieczornej, zostałam także wyproszona z obchodu pediatrycznego (wraz z resztą rodziców obecnych na sali). Kompletnie nie mogę tego zrozumieć, bo o ile wiem, mam prawo być obecna przy każdej czynności podejmowanej wobec mojego dziecka. Zostałam wyproszona z obchodu przez wspomnianą wcześniej Panią Gabrielę Szczodry. 4. w dniu 09.02, po moich wielokrotnych prośbach, syn trafił do mnie na oddział. Jego stan pozostawiał wiele do życzenia - oczy nie były nawet przemyte i wręcz zalepione; na nodze, w której miał wenflon, była wielka rana, odparzona od plastrów; na pośladkach obecne było także duże odparzenie. 5. tego samego dnia, tj. 09.02, syn miał zakończyć otrzymywanie antybiotyku. Ostatnia dawka miała zostać podana o godzinie 12:00. Udałam się w tym celu z synem do pokoju zabiegowego i tam usłyszałam, że otrzyma jeszcze jedną dawkę o godzinie 20:00. Nie wzbudziło to mojego zaniepokojenia, jednak o 21.30 przyszła do nas położna i zapytała czy może mu podłączyć pompę, z której będzie otrzymywał antybiotyk przez pół godziny. Po ówczesnej mojej interwencji na oddziale zjawiła się lekarka, która stwierdziła, że faktycznie, ostatnia dawka miała być podana o 12:00. Syn otrzymał więc o jedną dawkę za dużo. Dodatkowo, położne miały w książce rozpisane podawanie antybiotyku do godz. 04:00. 6. w piątek uzyskałam zgodę neonatologa (dr Seligi) na wyjście ze szpitala w sobotę. Słyszałam, jak mówiła w gabinecie neonatologów do Pani Gabrieli Szczodry, że mają dla mnie przygotować wypis. W sobotę jednak na oddziale obecny był lekarz dyżurujący - Bartłomiej Grochowski (bez specjalizacji), który stwierdził, że "dzisiaj to on podejmuje decyzje" i zmusił mnie do podpisania, że wypisuję dziecko na żądanie. W wypisie miałam także wpisane, iż urodziłam w 42 tygodniu ciąży. Na moje stwierdzenie, że był to 43 tydzień, pan Grochowski, nie wiedząc jak wybrnąć z sytuacji, stwierdził, że to był 42 i 1/7. Zażądałam poprawienia tego w wypisie dziecka, jednak w moim wypisie znajduje się informacja o 42 tygodniu, gdyż lekarka, która go wydawała, stwierdziła, że to nieistotne. Co ciekawe, Pani Gabriela Szczodry, mimo wyraźnego wskazania dr Seligi co do przygotowania wypisu na sobotę, wpisała w dokumentację syna plany mówiące o wypisie po weekendzie. W ciąży wielokrotnie bywałam też na izbie przyjęć. Tam nie ma mowy o jakiejkolwiek prywatności - gabinety lekarskie pozostają otwarte, a położne siedzą w swoim również otwartym pokoiku i komentują przychodzące pacjentki. O zamykanie drzwi nie dbano także niestety na bloku porodowym, więc finalnie siedziałam bez bielizny na piłce, a korytarzem przechodzili ojcowie przyjeżdżający do rodzących partnerek. Wtedy było mi wszystko jedno, bo moją uwagę zajmowały skurcze, ale nie tak to powinno wyglądać. Co do postępowania na Izbie Przyjęć - wypadałoby, aby zajął się tym powołany przez szpital Inspektor Ochrony Danych, gdyż mówimy o notorycznym ujawnianiu informacji o zdrowiu pacjentek. Wartym uwagi jest także umieszczanie w wypisie zgody na przetwarzanie danych, która nie powinna być w tym miejscu zbierana i wprowadza pacjentki w błąd. Pobyt w szpitalu doprowadził mnie na skraj wyczerpania psychicznego. My wyszliśmy z tej historii cało, ale nie mam pewności, czy każda kobieta będzie miała tyle szczęścia.
    Data: 09/05/2023