Poród w Medicover – czy warto? Porody w niepublicznych szpitalach odbywają się od dawna, ale zdecydowanie zyskały na popularności w czasie pandemii COVID-19. Ja sama podjęłam decyzję dot Medicover już po terminie porodu. Dla wszystkich, którzy się wahają lub rozważają – przedstawiam poniżej swoje wrażenia z pobytu w tym miejscu, ponieważ sama wielokrotnie szukałam szczegółowych opisów w Internecie.
Przez wiele tygodni rozważałam poród w Medicover. Stałam już przed decyzją podpisania umowy i ustalenia terminu wizyty kwalifikacyjnej gdzieś około 28 tygodnia ciąży. Jednak podczas USG III trymestru okazało się, że mamy podejrzenie hipotrofii, a co za tym idzie – lekarz prowadzący zalecił mi bycie pod opieką szpitala z oddziałem położniczym o 3. stopniu referencyjności. Z czasem okazało się jednak, że był to fałszywy alarm i przyrosty wymiarów dziecka są wzorowe. Wówczas po głowie znów zaczął mi chodzić poród w Medicover.
Minął 40 tydzień, a objawów nadchodzącego porodu nie było (a myłam okna, jadłam ananasa, piłam napar z liści malin i jeszcze parę innych ;-). Chodziłam już wtedy od jakiegoś czasu na KTG do jednego z publicznych szpitali w Warszawie. Biłam się cały czas z myślami związanymi z tym, że zwyczajnie bardzo się bałam pobytu sama w szpitalu po porodzie (bo porody rodzinne dalej obowiązywały, ale był nadal zakaz odwiedzin). Wiem, że dla niektórych to może banalne, ale dla mnie obecność taty nie tylko przez 2 godziny po porodzie była bardzo ważna. Medicover tę opcję umożliwiał, mając w ofercie pobyt taty przez cały czas z nami po porodzie przez dwie lub trzy doby (w zależności od tego, czy miałby to był poród siłami natury czy przez cesarskie cięcie).
I tak się złożyło, że w 40+2 pod wpływem dużego impulsu pojechałam na Wilanów i podpisałam umowę na poród naturalny. Z uwagi na to, że byłam już po terminie na za 2 dni (jeśli nic się samo nie zacznie) skierowano mnie na KTG. Oczywiście nic się samo nie zaczęło, więc po KTG w 40+4 zostałam skierowana na oddział położniczy celem umówienia indukcji. Tym sposobem w 40+7 stawiłam się w szpitalu z wieeeeelką walizką i tak to się zaczęło.
Do szpitala przyjechałam ok. 16:00 we czwartek, 18 lutego. Poproszono mnie o dwie koszulki z dokumentami i wynikami badań ciąży. W jednej miały być. oryginały, a w drugiej kopie. Dokumenty to były m.in. karta ciąży, USG 3 trymestru, wyniki badań: GBS, HIV, HCV, WR, HBs, grupa krwi (oznaczenia z dwóch różnych terminów). Ważne jest, aby wyniki badań były z ostatnich 3 miesięcy – jeśli nie są, w szpitalu pobierana jest krew, aby przed porodem były dostępne aktualne wyniki.
Ulokowano mnie od razu w pokoju rodzinnym, który posiada udogodnienia dla pobytu z osobą towarzyszącą. Oprócz łóżka szpitalnego dla mamy w pokoju znajduje się rozkładana kanapa, a w szafie pościel, szlafrok, a także kosmetyczka – wszystko dla taty. Kwestie wyposażenia poruszę jeszcze poniżej w oddzielnym akapicie.
Poród
Godzinę później do gabinetu zaprosili mnie lekarz z położną, celem założenia cewnika Foleya. Nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie, ale do przeżycia. Wcześniej czytałam w internecie sporo na ten temat i wszędzie powielały się informacje, że cewnik wywoła rozwarcie w ciągu ok. 12 godzin. Tak też powiedziano mi w gabinecie – że do rana powinniśmy mieć już pierwsze efekty. Tymczasem od ok. 20:00 do 24:00 miałam skurcze co 5 minut. Kiedy zawołałam pielęgniarki, okazało się, że cewnik trzeba już wyjąć i spokojnie czekać do rana. To tylko oznacza, że Foley na każdego potrafi zadziałać (lub nie zadziałać) inaczej. Nie czytajcie, tak jak ja, za dużo w internecie 😉
Rano po śniadaniu przywitała mnie już położna, z którą miałam rodzić. Skierowałyśmy się na salę szafirową, gdzie omówiłyśmy mój plan porodu i tam została podłączona mi kroplówka z oksytocyną. Na początku ucieszyłam się, że nic nie czuję, a skurcze zapisują się już na KTG, ale chwilę potem je poczułam. Kto rodził – ten wie – nic przyjemnego. Na szczęście położna zaproponowała mi szereg form łagodzenia bólu. Na wczesnym etapie skurczowym zaczęła od podgrzewania mi termoforu z pestkami wiśni. Potem przeniosłyśmy się na piłkę. Przynosiło to tylko chwilową ulgę do momentu, kiedy nie weszłam do wanny. Sprawę tutaj ułatwiło mobilne KTG, z którym mogłam leżeć w wannie przez prawie 1,5 godziny. Nie wyobrażam sobie teraz, że całą pierwszą fazę porodu można przeleżeć tylko na łóżku w bardzo bolesnych skurczach. To właśnie gorąca woda przynosiła największe ukojenie w czasie najmocniejszych skurczy. Kiedy udało się uzyskać już pożądane rozwarcie, na salę przyszła Pani anestezjolog. Przemiła kobieta (jak i cały personel) zaaplikowała mi znieczulenie zewnątrzoponowe, które było “dostarczane” mi przez pompę infuzyjną, czyli przez cały czas. Personel cały czas mnie zagadywał, dlatego nawet nie czułam momentu wkłucia się w kręgosłup, a kiedy poleciały pierwsze krople ZZO, poczułam długo wyczekiwaną ulgę.
Nie pamiętam, ile czasu minęło od aplikacji ZZO do narodzin. Najważniejsze dla mnie był fakt, że położna była cały czas przy mnie, a od fazy partej do samego końca przy porodzie była obecna również lekarka. Spotkałam się z dużą porcją życzliwości i empatii oraz zwykłej ludzkiej uwagi, których potrzebowałam i których – moim zdaniem – potrzebuje każda rodząca. Na sali porodowej pojawił się również personel neonatologii, który przejął naszą córkę po narodzinach – wymierzył, zważył i “wypunktował”.
Oczywiście przez cały czas na sali mógł być obecny tata. Dla niego był dedykowany kącik z dwoma fotelami, stolikiem, a na nim woda oraz radio – dla umilenia w oczekiwaniu na narodziny. To, co najbardziej mnie ucieszyło, że po porodzie mogliśmy być wszyscy razem w pokoju i przez noc, czego nie można byłoby doświadczyć nigdzie indziej, a tym bardziej w dobie pandemii ta namiastka normalności sprawiła, że czuliśmy się jak w domu.
Opieka poporodowa
Po porodzie, przez ok. 1,5 godziny przebywałam jeszcze na sali porodowej podłączona do okscytocyny. Potem miałam podjąć decyzję, czy przejdę do pokoju sama, czy trzeba mnie przewieźć. Bardzo entuzjastycznie podeszłam do tematu (ja nie dam rady?) i poszłam sama do łazienki, gdzie niemal zemdlałam. To szybko “naprostowało” moje podejście i kolejne 40 minut spędziłam na łóżku dochodząc do siebie. Do pokoju wróciłam na wózku i było dziwnie, bo… gdzie się podział mój brzuch?
Rano i wieczorem każdego dnia pobytu odbywał się obchód lekarski, podczas którego można było skonsultować swoje wątpliwości, był to też moment “oglądania” przez lekarza i jego oceny, czy początek połogu przebiega prawidłowo. Oprócz tego, kilka razy na dobę otrzymywałam środki przeciwzapalne i przeciwbólowe, dzięki czemu w zasadzie nie miałam problemów z poruszaniem się, czy z opieką nad dzieckiem. Czułam się w zasadzie dość dobrze, aby móc bez przeszkód normalnie funkcjonować. To mnie zaskoczyło.
Przy łóżku był pilot, którym w każdej chwili mogłam wezwać położne. Te, bardzo miłe, pomagały w KAŻDEJ kwestii. W zasadzie nie trafiło mi się, aby ktoś z personalu był dla mnie niemiły. Może to oczywiste w prywatnej opiece medycznej, ale wciąż odczuwam spory dysonans po tym, z jak różnym podejściem można spotkać się w polskich szpitalach.
Od początku, w ramach opieki poporodowej, można liczyć na wsparcie laktacyjne. U mnie w pierwszej dobie skorzystaliśmy z opcji dokarmiania butelką, ale drugiego dnia pojawił już się nawał, z którym pomogły mi się uporać położne i laktator elektryczny. Bardzo cieszę się, że nawał pojawił się w szpitalu, bo nie wiem, czy dałabym radę poradzić sobie z nim sama w domu – to tak dziwne i nowe zjawisko, jak wiele po pierwszym porodzie 😉 Odwiedziła mnie położna laktacyjna, która pokazała mi jak przystawiać córkę do piersi oraz przekazała wskazówki dalszego postępowania i działania w nawale. Nie było to takie hop siup i moja droga mleczna jeszcze po wyjściu ze szpitala była okupiona litrami łez oraz koniecznością konsultacji z doradcą laktacyjnym, ale wiem, że poświęciła mi tyle czasu, ile było potrzeba i poznałam przynajmniej podstawy związane z karmieniem. Wiem też, że jeśli jakaś mama wybiera od razu karmienie mlekiem modyfikowanym – nikt nie robi z tym problemów. Wówczas położne przynoszą ciepłe mleko co 3 godziny.
Odwiedziła mnie również fizjoterapeutka uroginekologiczna, która przekazała najważniejsze informacje związane z zadbaniem o siebie po porodzie. Otrzymałam foldery, obejmujące prezentacje podstawowych ćwiczeń oraz m.in. prawidłowej postawy ciała przy opiece nad dzieckiem. Wiele z tych rzeczy była ogólnikowa, ale nie oczekiwałam też konkretów wiedząc, że będę chciała zgłosić się do fizjo po zakończeniu połogu.
Plusem, o którym nawet nie myślałam, była możliwość oddania dziecka na noc na oddział noworodkowy, ale też jakiejkolwiek pomocy przy dziecku praktycznie na wezwanie. Pierwsza kąpiel (oczywiście na wyraźne życzenie), przewijanie, porady pielęgnacyjne – o cokolwiek nie zapytałam, uzyskałam satysfakcjonujące odpowiedzi. Położne w Medicover to po prostu świetne babki, niezależnie od zmiany.
Jedzenie
Temat dla mnie ważny, bo lubię zjeść i choć od szpitala nie oczekuję warunków hotelowych, to po prostu chcę by było smacznie.
Dla mamy zaplanowane są trzy lekkostrawne posiłki dziennie, dla taty z kolei jest już “normalna” dieta, a co więcej każdego dnia byliśmy pytani, który wariant menu wybieramy. Czasami między tymi głównymi posiłkami był przynoszony również podwieczorek w postaci biszkoptów czy kisielu. Ale co tu dużo pisać, same zobaczcie, bo zdjęć jedzenia zrobiłam chyba najwięcej… 😉
Pokój
W pokoju rodzinnym są do dyspozycji: łóżko szpitalne dla mamy, fotel, stolik kawowy, przewijak, kanapa dla taty, szafa z pościelą i szlafrokiem i poduszką do karmienia (choć moim zdaniem lepiej wziąć swoją, ta w naszym pokoju była nieco zmęczona). Oprócz tego jest również telewizor z kilkoma kanałami. W szafkach z kolei znajdują się wszystkie niezbędne artykuły higieniczne dla mamy: podkłady poporodowe, podkłady na łóżko, jednorazowe kapcie, wkładki laktacyjne. Dla dziecka z kolei: pieluchy jednorazowe Bambiboo, Alantan, chusteczki nawilżane, gaziki, sól fizjologiczna.
Co warto zabrać ze sobą? Dziękowałam sobie przede wszystkim za lanolinę, spakowaną przypadkowo do kosmetyczki i która uratowała mnie w czasie nawału i przy pierwszych próbach przystawiania dziecka do piersi. Ponadto zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu – w przeciwieństwie do tych szpitalnych – podkłady poporodowe Canpol, które również ze sobą wzięłam.
Z pokoju w zasadzie wychodzić nie trzeba, bo tak, jak wspomniałam wcześniej, położne są na każde wezwanie. Jest też tak cicho, że trudno ocenić, czy na oddziale przebywa ktoś jeszcze. Sama spotkałam jedną mamę z naprzeciwka, ale z tego, co wiem, było nas więcej w tym samym czasie.
Co ze sobą zabrać?
Przy podpisywaniu umowy otrzymujemy rozpiskę potrzebnych do szpitala rzeczy. Obejmuje ona:
Ubrania na czas pobytu w szpitalu – wygodna nocna bielizna umożliwiająca karmienie piersią (3 sztuki), w tym jedna do porodu, szlafrok, skarpetki, jednorazowe majtki, klapki, biustonosz do karmienia piersią, ręcznik kąpielowy; ubranie, w którym wrócisz do domu; przybory toaletowe, w tym stosowany dotychczas preparat do higieny intymnej.
Dodałabym jeszcze jedną koszulę nocną, bo ta koszula porodowa nadaje się co najwyżej do wyrzucenia po wszystkim. Dobrze wziąć też dodatkowy ręcznik kąpielowy albo najlepiej dwa. Jeden na pewno zabiera się na salę porodową (przy korzystaniu z wanny). Potem konieczność korzystania z prysznica jest tak częsta, że warto mieć dodatkowe ręczniki ze sobą.
Jeżeli chodzi o rzeczy dla dziecka szpital zaleca:
Trzy cienkie bawełniane body rozpinane kopertowo, 3 pary pajacyków z długim rękawem, 5 pieluszek tetrowych, 2 x ręczniczek niemowlęcy, 2 bawełniane czapeczki bez wiązania, 2 pary skarpetek, kocyk lub śpiworek (rożek). Nie musisz zabierać pieluch ani żadnych kosmetyków dla dziecka, wszystko otrzymasz w szpitalu. Wszystkie rzeczy (nawet nowe) dla dziecka powinny zostać uprzednio wyprane i uprasowane.
Dla nas taki zestaw w zupełności wystarczył, ale i tak zabrałam więcej. Uprzedzona o tym, że dziecko może często ulewać, wolałam spakować dwa razy tyle. Teraz wiem, że zupełnie bez sensu, ale przezorny – zawsze ubezpieczony. Nikt na szczęście nie rozliczał mnie z mojej wielkiej walizki.
Podsumowując
Nie żałuję późnej decyzji oraz wydanych pieniędzy. Standard opieki przedporodowej, w-trakcie-porodowej praz poporodowej był moim zdaniem bardzo wysoki, a chwile spędzone we trójkę pierwszą dobę po porodzie – bezcenne. Nikt mnie nie popędzał, do niczego nie zmuszał, słyszałam tylko same dobre rzeczy na każdym etapie obcowania z personelem. Drugi poród, jeśli kiedyś – pewnie tam.
Jedyny minus to kontakt z koordynatorami odpowiedzialnymi za podpisanie umowy i formalności. Odnoszę wrażenie, że panował wśród nich chaos i brak znajomości oferty. Dla przykładu – powiedziano mi, że nie ma opcji krótszego pobytu męża niż dwie (poród SN) lub trzy doby (poród CC) – okazało się na oddziale, że jedna doba też jest możliwa. Poza tym, od wejścia na oddział położniczy jest już tylko lepiej.
Więcej zdjęć znajdziecie w wyróżnionych relacjach na moim Instagramie – klik!
Jeśli chcesz przeczytać opinie moich czytelniczek o porodzie w tym szpitalu kliknij tutaj.